Raz na jakiś czas zdarza mi się popełnić jakąś gafę, wprawiając tym samym towarzyszące mi osoby w osłupienie. Czasami zdarza się to z powodu spontanicznej reakcji, a czasami dlatego, że moje opinie częstokroć różnią się od powszechnie przyjętych. W takim wypadku wielu woli wyjść po angielsku. Ja się do nich nie zaliczam.
Przypominam sobie, że ostatni raz zadziwiłem głęboko moich znajomych podczas oficjalnej kolacji, do której zasiadła śmietanka towarzyska tzw. świata kultury. Rozmawiając o ostatniej premierze teatralnej, powiedziałem, że nie lubię teatru. Musielibyście zobaczyć wyraz twarzy zaproszonych na kolację; twarze oburzone i dające do zrozumienia, że nie powinienem już zabierać głosu. Zamiast zręcznie zmienić temat, postanowiłem wytłumaczyć obecnym, dlaczego nie lubię teatru.
Po pierwsze, nie uczęszczam do teatru z “winy” kina, na którym wyrosłem. Kino umożliwia przedstawienie rzeczywistości z wszystkich możliwych punktów widzenia; z punktu widzenia widza, bohaterów filmowych, z pokładu samolotu, czy z perspektywy węża; kino przedstawia akcję z bliska lub z daleka, używając przy tym efektu ruchu samej kamery i pokonując bez przeszkód granice czasu oraz przestrzeni. Kinoman może “znaleźć się” wewnątrz tonącego statku, lub przyglądać się mu z odległości lądu. Dzięki kamerze można kontemplować najmniejsze gesty lub spojrzenia aktorów.
W teatrze, przeciwnie, nasza perspektywa jest niezmienna. Widzimy aktorów zawsze z tej samej odległości a niekiedy nie widzimy dobrze nawet twarzy. Poza tym uboga, by nie powiedzieć prymitywna inscenizacja sprawia, że mam wrażenie dziwnej bezsilności. Atrapy drzwi, sztuczne kwiaty, czy krany, z których nie leci woda męczą mnie niemiłosiernie.
Wszystkie te techniczne detale są jednak do zniesienia i przy odrobinie samozaparcia mógłbym częściej odwiedzać teatr. Problem tkwi w tym, że współczesny teatr jest często zbyt innowacyjny i nowoczesny. Klasyczna sztuka teatralna przedstawiana jest w taki sposób, że nie oglądam oryginału, lecz tylko jego adaptację lub wersję. Nowoczesne adaptacje polegają moim zdaniem na niszczeniu klasycznego dzieła. Reżyser zmienia tekst, ubiera Marka Antoniusza w koszulę z muszką, każe Juliuszowi Cezarowi biegać nagiemu po scenie, a inni aktorzy fruwają zawieszeni na linach. Namawia się aktorów do tego, by byli bardzo naturalni lub bardziej sztuczni. W obu wypadkach efekt jest ten sam tzn. z ust aktorów płynie tekst, który nie potrafi zainteresować i skupić mojej uwagi. Intonacja jest do niczego, nie wspominając już o dykcji.
Co proponuje nowoczesny teatr? Histeryczne i bezsensowne tańce, być może po to, by widz odkrył tzw. “mowę ciała”; dzikie sceny typu zbiorowy gwałt czy lincz, skoki, piruety i kuglarstwo. W sztukach jest coraz mniej słowa i wydaje się, że nad nie przedkłada się cielesność i mnogość idiotycznych osobowości stworzonych przez zawodowych innowatorów. Czy mam spędzić dwie godziny na oglądaniu nudnej gry świateł oraz interpretacji, która nieudolnie chce mnie nabrać? Z dwiema wolnymi godzinami mogę zrobić coś, co sprawia mi olbrzymią przyjemność i radość, a mianowicie wziąć do ręki książkę i przeczytać sztukę teatralną. Bardzo polecam.