Oko za oko
Bywa, że nasze życie podobne jest do walki w ringu. Sami zamieniamy często życie na ring. Tak nasze życie pojmujemy – jest jak ring bokserski. Pewnie dlatego – odpowiemy w większości – że ktoś nas pierwszy zaatakował i zmuszeni zostaliśmy w odruchu samoobrony, do jakiegoś odwetowego ciosu. Ciosu: ostrzejszym słowem, intrygą, podstępem, pogardliwym spojrzeniem albo przynajmniej pełną złości myślą.
Przyjmijcie jako pewnik, że do końca życia będą nas ranić: wrogowie a nawet bliscy; współpracownicy czy przyjaciele. I prawdopodobnie, w mniejszym lub większym stopniu, my innych także ranić będziemy. Wdajemy się więc, mimowolnie, w wymianę ciosów i układamy scenariusze wyobrażeniowych lub werbalnych ataków i zaczepek. Inni robią to samo wobec nas. I tak niemal każdy dzień to runda, bo przeciwników wszak mamy wielu. Od najbliższych w rodzinie po tych, którzy myślą inaczej a są dalej. Życie wydaje się być walką o przetrwanie.
Na to, że ktoś będzie ranił, próbował zaatakować, nie mamy wpływu. Możemy jednak zrobić dwie rzeczy: zejść z linii ciosów (w imię filozofii non-violence Ghandiego) i nie wdawać się w ciągnące się latami pojedynki (to uzależnia, niszczy). Zejść z linii ciosów, bo przecież mamy co robić i szkoda czasu oraz energii na starcia. Jeśli to konieczne, to w ostateczności trzeba odejść od człowieka, który zadaje ci ciosy; trzeba rozstać się z miejscem czy środowiskiem, w którym dzień po dniu niszczą cię nieraz w bardzo inteligentny i wyrafinowany sposób, udając jeszcze przed światem samą słodycz. Nie warto atakować, bo życie wcale nie polega na bratobójczej walce i szkoda na nią marnować kolejne dni. Mądry człowiek wystrzega się nienawiści. Odchodzi w imię pokoju – (nie tzw. świętego spokoju) lecz Bożego pokoju.
Co nie oznacza, że nie należy mówić o napastniku prawdy, zrugać chama, potrząsnąć oprychem i wymierzyć należną karę (ku przestrodze) zbójowi.