Wiersz po śmierci księdza
W ostatnich dniach wstrząsnęła mną śmierć kapłanów, moich pokoleniowych rówieśników. To niby normalne: wszyscy kiedyś umrzemy. Ale śmierć jest zawsze niezaleczalną wyrwą. To z nią zmagamy się całym naszym kapłaństwem, my, słudzy Tego, który jest Życiem. Z czyjąś śmiercią godzi się łatwo być może tylko ten, kto nigdy naprawdę nie kochał. A poza tym: pomiędzy "wszyscy kiedyś umrzemy", a uświadomieniem sobie przejmującego realizmu własnego przemijania jest jednak wielka różnica…
tłumaczę nie tobie
który już wiesz:
warto zmieniać w pośpiechu parafie
zawsze na krótko i nigdy do końca
w cieniu tych
którzy budują
rodzą
i mają prawdziwe problemy
i tych na których się stawia
warto
kilka konfesjonałów
parę szpitali
i trzy lub cztery sutanny
warto zasypiać
wrośniętym tylko w swoje nieposłuszne ciało
warto pić z kielicha
na oczach tych
którzy nie rozumieją
że dałeś wszystko
i dlatego potrzebujesz miłosierdzia
wszystko się potoczy normalnie
i bez wielkiego płaczu
przecież nikt nie owdowiał
my zestarzejemy się bez ciebie
a miejsce za ołtarzem na pewno nie zostanie puste
rządek liter w Kalendarzu Liturgicznym
kruchość anegdoty płatków i płomieni
nierówna walka pamięci z czasem
ale musiałeś przecież
dojrzeć
niezauważalnie dla nas rozpędzonych
dojrzeć tak
że Bóg nie mógł już powstrzymać
tęsknoty za tobą"
Właśnie tym jest kapłaństwo – dramatyczną historią tęsknoty Boga za człowiekiem, człowiekiem wybranym przez Boga, wybranym z Miłości, wybranym dla Innych.